październik – listopad 2019
jeszcze zeszła na wodę. Spostrzegawcze oko
trenera od razu to zauważy – wystarczy prze-
analizować mowę ciała zawodników, sposób
w jaki zaczynają i kończą treningi, jak reagują
na zadane obciążenia i jak się zachowują poza
torem regatowym.
Gdy osada zeszła na wodę, tylko się utwier-
dziła w przekonaniu, że tym razem nikt im
nie zagrozi. Podczas pierwszych prób w Au-
strii było widać, że łódź płynie bardzo szyb-
ko, choć zawodnicy nie wykorzystują pełnej
mocy. Właśnie o to chodzi w wioślarstwie
– musimy pływać szybko (w regatowym ryt-
mie) na tzw. dolnym tempie. Niektóre osady
potrafią doskonale ukrywać swą moc – robią
wszystko, by możliwie jak najmniejszym wy-
siłkiem wedrzeć się do finału. Oczywiście, ja-
kaś inna ekipa może w eliminacjach zacisnąć
zęby i popłynąć na pełnym gazie, osiągając
niezły rezultat. Ale w biegach eliminacyjnych
i startach przygotowawczych liczą się koszty
takiej ułańskiej fantazji. Bo później przycho-
dzą finały, czyli wyścigi prawdy, w których
się okazuje, że król jest nagi. Nasi właśnie
potrafili płynąć szybko i oszczędzać siły. Co
więcej, nie zawsze wraz ze wzrostem tempa
wiosłowania, rośnie prędkość łodzi. Osada
dokłada do pieca, a łódź nie chce wyraźnie
przyspieszyć – to sygnał, że coś nie działa
tak, jak powinno. Z tym też nie mieliśmy pro-
blemów. Gdy tylko była taka potrzeba, nasza
czwórka potrafiła porządnie przyspieszyć.
Co trzeba zrobić, aby tak precyzyjnie
trafić z formą na najważniejszą imprezę?
Wioślarz powinien pływać na wodzie,
trenować na ergometrze, dźwigać ciężary,
biegać, przemierzać kilometry na nartach
biegowych – to wiedzą doskonale wszyscy
na świecie, nikogo nie trzeba uczyć elemen-
tarza. Później jednak każdy musi dobrać
odpowiednie proporcje poszczególnych
treningów oraz obciążenia. W ten sposób
powstaje skomplikowana siatka powiązań
i zależności. Trener musi zapanować nad
tym wszystkim, obserwować zawodników,
reagować, gdy dzieje się coś niepokojącego
– to już nie jest takie proste.
Na pierwszym tegorocznym Pucharze
Świata osada zaprezentowała się bardzo do-
brze – zwyciężyła i uzyskała świetny czas.
Później było srebro mistrzostw Europy. Na-
stępnie trzecie miejsce w Pucharze Świata
na poznańskim torze Malta. Wszystko szło
w dobrym kierunku. Co ważne, przed tymi
startami nie robiliśmy żadnych specjal-
nych przygotowań pod kątem zwycięstwa,
czy choćby miejsca na podium. Cały czas
pamiętaliśmy, że najważniejsza impre-
za będzie dopiero na przełomie sierpnia
i września.
W Austrii, po pierwszym kilometrze bie-
gu eliminacyjnego, osada walczyła o czo-
łową lokatę z Australijczykami (obrońcy
tytułu mistrzowskiego). To był właśnie po-
kaz mocy na wodzie. Wystarczyło dojechać
drugie tysiąc metrów, nie tracąc dystansu
do rywali. Wioślarze mawiają: „jesteś tak
dobry, jak dobrze przepłynąłeś drugie ty-
siąc metrów”. I oni to pokazali, awansując
do finału i zdobywając olimpijską kwalifi-
kację, choć przecież na początku wyścigu
popełnili mały błąd techniczny i na chwilę
stracili rytm wiosłowania.
Jak zawodnicy ocenili wtedy ten elimi-
nacyjny start?
Podchodzę do nich po biegu i jak zawsze
pytam, jak było. W takich sytuacjach trener
chce się dowiedzieć, jak zawodnicy znieśli
wysiłek, jak się czują oraz ile rezerw zosta-
wili na finał. Szlakowy Michał Szpakowski
powiedział wtedy: „Trenerze, jeśli wszystko
sobie dobrze poukładamy, to my te regaty
po prostu... tu muszę, zrobić pauzę, bo moc-
ne męskie słowo nie za bardzo nadaje się do
publikacji. Ale dla mnie taka emocjonalna
i szczera reakcja była kolejnym dowodem, że
sprawy mają się dobrze.
Tuż przed finałem osada dokonała ko-
rekty przełożenia doręcznej wioseł. Czy
ten manewr pomógł ekipie?
Rozgrzewając się przed startem, przemie-
rzając w obu kierunkach tor przeznaczony
na rozgrzewkę i rozpływanie, zawodnicy po-
czuli, jaki wpływ na ich pracę, swobodę wio-
słowania i prędkość łodzi mają warunki at-
mosferyczne, w szczególności wiatr. Nie byli
pewni, czy tor przydzielony przez arbitrów
zapewni wystarczającą osłonę od wiatru.
Podjęli więc samodzielną decyzję o przesta-
wieniu doręcznej, czyli nieznacznej zmia-
nie punktu podparcia wiosła. W ten sposób
o centymetr wydłużyli ramię przyłożenia siły
(skrócili odręczną, czyli część wiosła między
dulką a piórem). To była dobra decyzja.
Teoretycznie najlepszy tor miała Austra-
lia. Ale mistrzowie świata popłynęli fatal-
nie, co się z nimi stało?
Nie potrafię tego wytłumaczyć. Byli kan-
dydatami do medalu. Bronili tytułu mi-
strzowskiego. W tegorocznym sezonie wy-
grali wszystkie zawody zaliczane do Pucharu
Świata. A w najważniejszym starcie zostali
w tyle i nie mogli dogonić czołówki. To wiel-
kie zaskoczenie. Wszyscy czekali, aż Austra-
lia przyspieszy, ale nic takiego nie nastąpiło.
W połowie dystansu ze zdziwieniem patrzyli,
jak pociąg im odjeżdża. Nie sądzę, by byli źle
przygotowani, bo przecież w półfinale popły-
nęli dobrze. Ale jak widać, nikt nie ma patentu
na wygrywanie.
Jakie plany na ostatnie miesiące przed
igrzyskami?
Do pierwszych dni listopada zawodnicy
mają wolne. Później spotykamy się na bada-
niach lekarskich. Następnie Wałcz i trzytygo-
dniowe zgrupowanie – woda, ergometr i duże
ciężary. Będziemy też testować nowy model
łodzi, którą dostarczy włoski producent Filip-
pi. Grudzień i styczeń to włoskie Alpy i miej-
scowość Livignio, czyli siła, moc i spora daw-
ka nart biegowych. Następnie mistrzostwa
Polski na ergometrze. Luty i marzec to wy-
prawy do Portugalii. Kwiecień i maj – regaty
Pucharu Świata we Włoszech i w Szwajcarii
(tu polskie osady będą mogły stoczyć ostatni
bój o kwalifikacje olimpijskie). Na czerwiec
zaplanowano mistrzostwa Europy w Pozna-
niu, będzie to ostatni start przed wyjazdem
na igrzyska. Później jeszcze 10 dni w Zako-
panym, czyli nasz tradycyjny odpoczynek od
wody. Po powrocie z gór jeszcze zgrupowa-
nie w Wałczu i następnie wylot do Japonii.
Pierwsze dwa tygodnie spędzimy w ośrodku
treningowym, trzeci to już rywalizacja na
torze olimpijskim. Liczymy na udany start
wszystkich polskich osad.
Rozmawiał Krzysztof Olejnik
Silni na lądzie, mocni na wodze. Złota osada z trenerem Wojciechem Jankowskim.
Fot. Julia Kowacic