WYdarzeNIA PERYSKOP
39
www.wiatr.pl
Las Palmas „Mazurek” popłynął statkiem.
Po tygodniu od startu popsuła się kuchenka.
Zdecydowałam się zawrócić, ponieważ długa
żegluga bez sprawnej kuchenki byłaby nie-
zwykle trudna. Urządzenie naprawiła ekipa
z fińskiej łodzi serwisowej, wspaniała rodzi-
na żyjąca z obsługi statków i jachtów. Później
kuchenka popsuła się jeszcze raz, na Atlan-
tyku. Do Karaibów dopłynęłam, używając
prymusa. Podczas rejsu psuł się także silnik.
Z powodu niewielkiego budżetu zamontowa-
no na „Mazurku” prototypowy napęd, w któ-
rym wybijało zawory. Pierwszy raz silnik się
popsuł w Panamie, miałam też z nim kłopoty
w Australii. Naprawiali go przedstawiciele fir-
my, ale później i tak działał krótko.
O rejsie Naomi James dowiedziałam się
podczas postoju w Durbanie na wschodnim
wybrzeżu RPA. Wcześniej nawet nie znałam
tej żeglarki. W porcie usłyszałam, że Naomi
płynie na jachcie prawie dwukrotnie dłuż-
szym niż „Mazurek”. Był to dawny „British
Steel”, na którym słynny Chay Blyth pierwszy
opłynął świat samotnie trasą ze wschodu na
zachód. Było więc jasne, że rejs Naomi będzie
szybki. Miałam jednak swój plan i nie zamie-
rzałam go zmieniać.
Bez wątpienia termin rejsu Naomi James
nie był wybrany przypadkowo. Kiedy zacho-
rowałam w Australii, konieczna była hospitali-
zacja. Pomocy udzieliło mi tamtejsze lotnicze
pogotowie ratunkowe, które wówczas nie było
finansowane przez państwo, a poprzez dobro-
wolne składki obywateli. Dlatego władze po-
gotowia postanowiły nagłośnić swoją akcję.
Wiadomość o przerwaniu mojego rejsu obiegła
świat i zapewne dotarła też do Naomi James.
Dalej wydarzenia potoczyły się błyskawicz-
nie: przygotowanie doskonałego jachtu, szyb-
ki start i rejs najkrótszą trasą. Zabrakło tylko
sukcesu, bo na szczęście zdołałam wrócić na
„Mazurka” i dokończyć zadanie. Później tyl-
ko raz spotkałam się z Naomi. W Kanadzie.
Była z mężem, słynnym żeglarzem Robem
Jamesem. Unikali mnie, jak tylko mogli.
A kiedy zostałyśmy zaproszone do telewizji,
nie powiedziała mi o tym. O terminie nagra-
nia dowiedziałam się przypadkiem od trzeciej
uczestniczki spotkania, żeglarski z USA. To
była nieprzyjemna sytuacja.
Trasę przez Kanał Panamski wybrałam
sama z uwagi na brak dostatecznej ilości wody
pitnej na jachcie. W tamtym czasie odsalar-
ki nie były jeszcze w powszechnym użyciu,
więc trasę rejsu dopasowałam do możliwo-
ści jachtu. Inny wariant praktycznie nie był
możliwy. Wracając przez Atlantyk, zeszłam
mocno w kierunku zachodnim, co oznaczało,
że czeka mnie żegluga na Wyspy Kanaryjskie
ostrym kursem do wiatru. Podczas rozmowy
z Tadeuszem Siwcem za pośrednictwem stacji
Gdynia Radio zażartowałam, że lepiej byłoby
płynąć na Karaiby korzystniejszym kursem.
Ten żart zaczął szybko żyć własnym życiem,
a ja musiałam się z niego tłumaczyć.
Później pomniejszano znaczenie polskiego
rejsu. W wielu źródłach można było przeczy-
tać, że to Naomi jest pierwszą kobietą, która
samotnie opłynęła świat. To nie było przyjem-
ne, ale trudno było z tym walczyć. Ówczesny
zarząd Polskiego Związku Żeglarskiego za-
niedbał sprawę. Zresztą tak samo jak władze
Zjednoczenia Przemysłu Okrętowego, którym
z oczywistych względów powinno zależeć na
nagłośnieniu tego projektu. Zaprzepaszczono
szansę na promocję polskiej stoczni, polskiego
jachtu – miałam wrażenie, że nikomu na tym
nie zależy. To był dla mnie dość dziwny czas.
Z jednej strony, powinnam się czuć docenio-
na, bo przecież otrzymywałam odznaczenia
i fetowano mój sukces. Ale z drugiej strony,
byłam zaskoczona postawą PZŻ. Już dwa dni
po zakończeniu rejsu przyjechał samochód, aby
zabrać wyposażenie jachtu. Wyglądało to tak,
jakby ktoś się obawiał, że przywłaszczę sobie
różne rzeczy z „Mazurka”. Kilka dni później
jacht zabrano do stoczni, by dokonać przeróbek
mających przystosować jednostkę do żeglugi
załogowej. Zaskoczyło mnie to ekspresowe
tempo. To była pochopna decyzja, bo przecież
bezpowrotnie zmarnowano szansę na promocję
rejsu, także za granicą, a poza tym „Mazurek”
nie nadawał się do pływania czarterowego.
Był jachtem niewielkim, ciasnym, a centralne
miejsce w kabinie zajmowała obudowa silnika.
Decyzja armatora jednak zapadła błyskawicz-
nie i nie miałam na nią wpływu. Tak naprawdę
poczułam się doceniona dopiero po latach”.
Krystyna Chojnowska-Liskiewicz
Jacht „Mazurek” z Krystyną Chojnowską-Liskiewicz powraca.
Fot. Archiwum PZŻ
Sztormiak z pamiętnego rejsu.