Grudzień - Styczeń 2021

**W numerze:** KURS NA NOWY SZTYNORT Cztery pory roku na Mazurach Z GIŻYCKA DO WARSZAWY Raport z rejsu przez Mazury, Pisę i Narew ŻEGLARZA ROKU 2020 MAGAZYNU „WIATR” Ósma edycja plebiscytu „Wiatru” - poznaj nominowanych LEASING JACHTÓW Konsolidacja na rynku i rozwój branży w czasach pandemii PRZYSTANEK ALASKA Jak żeglować na krańcu świata – raport z pokładu „Crystal” DROGA WODNA E70 Nowe inwestycje i remonty na najdłuższym polskim szlaku WYPRAWA ŹRÓDŁA BAŁTYKU Jacht 2020 i silnik Torqeedo na wiślanym szlaku

46

grudzień 2020 – styczeń 2021

uciane Nida. Do pomostu podpływa

niewielka łódź żaglowa – na Mazu-

rach już się takich nie widuje. Ale

choć nie ma wysokich burt, lśniących okuć i koła

sterowego, właśnie ona budzi na kei największe

zainteresowanie. Mimo wieku, jest w dosko-

nałym stanie. Odbieram cumę i nawiązuję roz-

mowę – tak poznałem pana Antoniego Molitora,

emerytowanego górnika z Jastrzębia Zdroju i ar-

matora jachtu „Kaczorek”. Oto jego opowieść.

***

Na budowę zdecydowałem się w 1974 roku.

Brałem pod uwagę projekty Mieczysława Plu-

cińskiego czy Stefana Workerta, ostatecznie

wybór padł na łódź typu kaczorek (to także

nazwa własna mojego egzemplarza). W owych

czasach, wraz z zakupem planów uzyskiwa-

ło się swego rodzaju przydział na materiały.

Bo w sklepach były pustki, wszystko trzeba

było zdobywać lub kupować przy pomocy

znajomych, niekiedy stać w długich kolej-

kach lub zapisywać się na listy oczekujących.

Jeździłem więc moim trabantem z przyczepą

do Warszawy po kolejne materiały. Budowa

postępowała powoli. Jacht powstawał w typo-

wym osiedlowym garażu, więc trabant musiał

stać na zewnątrz. Żona trochę kręciła nosem,

bo się bała, że lakier mu wyblaknie.

Kaczorek miał dobrze opracowane plany. Sza-

blony przenosiłem na arkusze sklejki i można

było wycinać. Łódź ma 4,4 metra długości (4,1

metra w linii wodnej), 1,7 metra szerokości, za-

nurzenie bez miecza to zaledwie 20 centymetrów.

Powierzchnia żagli: 9,5 metra kw. W latach 70. ta

jednostka nie uchodziła za mikrusa. Dziś, oczy-

wiście, już same jej wymiary budzą zaciekawie-

nie. Jednak dla mnie i mojego psa jest w sam raz.

Kiedyś pływałem na nashu. Co ja się na nim na-

biegałem... Na mojej łodzi, gdy siedzę w kabinie,

wszystko mam pod ręką bez wstawania, nawet

gotowanie nie jest uciążliwe. Mam zaledwie 1,61

metra wzrostu, ważę 55 kilogramów – ta łódka jest

dla mnie idealna.

Żona do budowy odnosiła się sceptycznie,

ale nie mówiła „nie”. Kiedy jacht powstał, za-

brałem ją na Mazury. Był rok 1976. Wystarto-

waliśmy z Węgorzewa. Niestety, już po dwóch,

trzech dniach żona miała dość. Trochę się po-

obijała, wyszły jej siniaki, w końcu wysiadła

i postanowiła wynajmować domki kempingo-

we na trasie mojego rejsu. W końcu uznała, że to

jednak nie ma sensu – na Mazury razem już nie

pojechaliśmy. Muszę przyznać, że nie czułem

się skrzywdzony takim obrotem sprawy. Z sy-

nem było podobnie. Żeglował na moim jachcie

tylko raz, a później wybrał piłkę nożną.

Mój „Kaczorek” ma mnóstwo zalet. Można

go zwodować samodzielnie, bo jest lekki. Przy-

gotowanie do rejsu trwa dzień, bo łódź trzeba

położyć na burtę, by przykręcić płyty balasto-

we, a później jeszcze otaklować. Na Mazurach

zawsze jestem w czerwcu, przed wakacjami.

Później pod koniec sierpnia i we wrześniu, kie-

dy uczniowie wracają do szkoły. Kiedyś bywa-

łem także w lipcu, ale wtedy zwykle słabo wie-

je, więc zrezygnowałem z tego terminu. Żegluję

spokojnie, nigdy się nie spieszę. Gdy startowa-

łem w Węgorzewie, płynąłem do miejscowości

Ruciane Nida, a później jechałem autobusem

na północ po trabanta i przyczepę. Po latach ten

plan uległ zmianom, ponieważ po likwidacji

wielu połączeń autobusowych podróż do Węgo-

rzewa zajmowała mi nawet osiem godzin. Tak-

sówkarz oferował kurs za 300 zł, a to połowa

budżetu mojego rejsu. W ostatnich latach rejsy

zaczynam na Tałtach i żegluję na południe,

między innymi po to, by ominąć kanały. Za-

wsze pokonywałem je samodzielnie, na silniku

lub wiosłując. Gdy startowałem rano, późnym

popołudniem byłem po drugiej stronie. Wielu

żeglarzy oferowało mi holowanie, ale zwykle

dziękowałem, bo przecież nigdzie się nie spie-

szyłem. Raz się zgodziłem. W kanale był spory

ruch. Wielkie motorówki nie zwalniały, więc

fale były tak duże, że moja łódź skakała po nich

jak korek. Bałem się, że wyląduje na brzegu – to

był ostatni raz.

Na Mazury jeżdżę dla kontaktu z przyrodą.

Nie interesuje mnie gwarne życie portów, to

nie mój świat. W ostatnich latach coraz trud-

niej o ciche miejsca, ale mam kilka swoich se-

kretnych kryjówek. Na szlaku mam też wielu

znajomych, głównie bosmanów z ulubionych

portów – zwykle witają mnie, jak starego

kumpla i często zwalniają z opłat. Na szlaku

kieruję się tam, gdzie wiatr niesie. Nigdy też

nie żegluję, gdy siła wiatru przekracza cztery

stopnie w skali Beauforta – na tak niewielkim

jachcie byłoby to dla mnie zbyt niebezpiecz-

ne. Posiłki przygotowuję samodzielnie, bo

teraz bez problemu można kupić niezbędne

produkty. Ale kiedy tak żegluję i żegluję, to

w końcu nabieram ochoty na porządny obiad

– od lat spożywam go w Popielnie.

W przyszłym roku „Kaczorek” będzie mieć

dopiero 45 lat. Wciąż jest w bardzo dobrym

stanie. Niedawno musiałem pomalować kabi-

nę, bo ze sklejki o grubości pięciu minimetrów,

po wielu szlifowaniach zostały chyba ze trzy.

Mam jeszcze oryginalne kadmowane ściąga-

cze. Prawie całe cynkowane olinowanie także

pochodzi z lat 70. Ostatnio musiałem jedynie

wymieć wantę. W czasie wiosennej pandemii

wyszlifowałem wnętrze od dziobu do śródo-

kręcia i położyłem nowy lakier. Łódź wygląda

dokładnie tak, jak przed kilkoma dekadami.

Dołożyłem jedynie panel słoneczny, który kilka

lat temu ufundowali mi koledzy z klubu PTTK

Pszczyna – nie ładowałem baterii telefonu, a oni

się skarżyli, że nie mogą się dodzwonić. Za kon-

taktem ze światem nie tęskniłem, ale w końcu,

ze względu na wiek, uległem. W listopadzie

skończyłem 74 lata, więc rodzina coraz bardziej

się o mnie martwi. Ale nie zamierzam odpusz-

czać – żegluję, dbam o kondycję i codziennie

uzupełniam zapiski w żeglarskim pamiętniku.

Martwię się tylko o to, kto przejmie po mnie

łódź, gdy już zejdę na ląd.

Wysłuchał Marek Słodownik

Antoni Molitor i jego mazurska łupinka.

Prawie pół wieku na jednej łódce

Mazury 2020. Antoni Molitor, samotny żeglarz na jachcie „Kaczorek”.

Fot. Marek Słodownik

Made with Publuu - flipbook maker