szlaki wodne śródlądzie
41
www.wiatr.pl
dzimy w Pisę, od razu odczuwamy zbawien-
ną siłę nurtu rzeki. Cumujemy w porcie od-
danym do użytku kilka lat temu, jest najbliżej
miasta. Z małego jachtu trzeba się wspinać
na keję – być może przystań zaprojektowano,
uwzględniając podniesienie poziomu wody
po zbudowaniu planowanej śluzy. Bliskość
miasta wynagradza niewygody, a brak in-
nych jachtów gwarantuje wieczorny spokój.
Rano w drogę. Taktyka na Pisę jest prosta:
maszt położony, bo i tak nie wieje. Ja na dzio-
bie z pychem do nadawania prędkości i kon-
trolowania biegu łodzi w zakolach. Miecz
mocno podniesiony. Andrzej przy rumplu.
Płetwa sterowa uniesiona do połowy – jacht
zachowuje sterowność, ale sternik musi wal-
czyć z dużymi oporami. W razie sytuacji
awaryjnej, podniesiona płetwa pozwoli szyb-
ko zmienić kurs. Na pierwszych zakrętach
nabieramy wprawy i wkrótce rozumiemy się
bez słów – każdy wie, co ma robić. Ważne jest
to, by jacht płynął szybciej od nurtu, zacho-
wując choćby minimalną sterowność. Kiedy
jej brakuje, kurs trzeba korygować pychem.
Na dziobie oriona jest dość mało miejsca.
Nie mamy kosza dziobowego i relingów,
a pokład jest mokry i śliski. Brak sztagu uła-
twia manewry, ale zmusza do dużej ostroż-
ności. Jeden błąd i człowiek z pychem ląduje
w wodzie.
Na wszelki wypadek na dziobie wieziemy
kotwicę. Druga jest gotowa do rzucenia z kosza
rufowego. Liny kotwiczne nie są zbyt długie.
Chodzi o to, by w razie nieoczekiwanej prze-
szkody, kotwica szybko chwyciła na płytkiej
wodzie. A przeszkód nie brakuje, bo stan wody
nie jest zbyt wysoki. Pierwszy odcinek Pisy
wije się przez las, pełno tu wystających korzeni
i konarów powalonych drzew. Na szczęście naj-
większe przeszkody zostały już usunięte przez
naszych poprzedników. Gdyby trafiło na nas, to
mielibyśmy problem – na pokładzie mamy bo-
wiem jedynie ręczną piłę.
Rzeka ma spadek 32 cm na kilometr, więc
nurt jest szybki. Głębokość przekracza 1,5 me-
tra. Przez dłuższe chwile nie używam wiosła
pychowego, ale zbliżając się do kolejnego za-
krętu, muszę być gotowy do odepchnięcia dzio-
bu w nurt – nie zawsze jest to łatwe. Pisa jest
pusta, nie ma ani jachtów, ani nawet wędkarzy.
W pewnej chwili przez rzekę przeprawia się je-
leń – w ogóle nie zwraca na nas uwagi.
Przed mostem w miejscowości Wincenta,
obok której przebiegała przedwojenna grani-
ca polsko-pruska, wypływamy z lasu – teraz
rzeka wije się malowniczo pośród łąk i pól.
Most w Wincencie przywołuje wspomnienia
z lat 70. Okoliczni rolnicy czasem zagradzali
przepływ i domagali się myta. Dochodziło do
awantur, a nawet do rękoczynów. Dziś jest tu
spokojnie. Nieliczni wędkarze przyjaźnie po-
zdrawiają żeglarzy.
Stawiamy maszt i rozwijamy grot – spró-
bujemy dodać sobie trochę prędkości. Przy-
spieszamy. Mijamy kolejne zakola. Rzeka
meandruje tak mocno, że krowy na łące
oglądamy z trzech stron. Sporo największych
zakrętów z biegiem lat się wyprostowało. Dla
nas to dobra wiadomość, bo dzięki temu szlak
jest choć trochę krótszy. Gdy wiatr wypełnia
żagiel, prędkość wyraźnie wzrasta. Trzeba
jednak jeszcze bardziej uważać na zakrę-
tach. Wbicie się dziobem w trawiasty brzeg
nie spowoduje uszkodzeń, ale jeśli trafimy na
skarpę, a tych nie brakuje, na pokład spadną
kilogramy piasku.
Najbliższy postój to Kozioł lub Ptaki – zoba-
czymy, które miejsce okaże się bardziej przy-
jazne. Musimy uzupełnić zapasy, tęsknimy też
za postojem w cywilizowanych warunkach.
W miejscowości Kozioł stajemy za mostem na
prawym brzegu, przy terenie rekreacyjnym.
Niestety, prócz mebli ogrodowych, placu zabaw
i kapliczki, nic tu nie ma. Po herbacie ruszamy
dalej. Pobliskie Ptaki miały się stać ważnym
węzłem z portem i zapleczem dla wodniaków.
Do dziś nic tu jednak nie powstało, jest tylko
stary slip dla przyczep z kajakami i sklep spo-
żywczy. Na noc stajemy przy moście.
Na kolejnych kilometrach rzeka znowu się
zmienia. Robi się jakby mniej kręta, brzegi
są porośnięte, miejscami nurt przyspiesza.
Pojawiają się łachy utrudniające żeglugę,
a na brzegach jest coraz więcej zabudowań.
Nie osiągamy dużych prędkości na pychu
i żaglach, ale mieścimy się w zakładanym
harmonogramie. Po południu dopływamy do
znanego nam sprzed lat biwaku znajdującego
się przed Nowogrodem. Niegdyś stacjonowali
tu harcerze, a teren był uprzątnięty. Dziś to
typowa wędkarska miejscówka z namiotami,
bałaganem i porozrzucanymi śmieciami. Ale
miejsce warte jest cumowania.
Rano zjazd do Nowogrodu, w którym Pisa
wpada do Narwi – w tym miejscu zmienia się
oblicze naszego spływu. Przed ostatnim mo-
stem na Pisie (Morgowniki) nurt gwałtownie
przyspiesza, a po obu stronach rzeki poja-
wiają się liczne kamienie. Robi się naprawdę
niebezpiecznie, bo kamienie są ukryte pod
lustrem wody. W Nowogrodzie cumujemy
naprzeciwko ujścia Pisy, przy Skansenie Kur-
piowskim im. Adama Chętnika (oddział
Przystań żeglarska w Piszu. Głębokości w porcie niewielkie, ale za to keja bardzo wysoka.
Projekty palcem po wodzie pisane
Na początku tego stulecia podjęto działania zmierzające do wypromowania drogi wodnej Pisy i Narwi.
Powstały sążniste opracowania prezentujące szlak, organizowano konferencje w terenie, budowano
stoiska promocyjne na branżowych targach, aż w końcu... temat ucichł. Strona internetowa projektu
(www.pisa-narew.eu) wciąż działa, ale ostatni wpis pochodzi z połowy 2017 roku. Ciekawy materiał
opublikował Portal Morski w 2018 roku – artykuł w panegirycznym stylu opisywał starania ministra go-
spodarki morskiej i żeglugi śródlądowej zmierzające do udrożnienia Narwi i Pisy. Zapowiadano prace
regulacyjne na Narwi oraz podpiętrzenie Pisy przez budowę dwóch stopni wodnych. Dziś nie ma już ani
ministra, ani jego ministerstwa, a śluza w Piszu dzieli losy polskiej elektrowni atomowej – ma być, ale nie
wiadomo kiedy i gdzie. Z kolei Narew jest częścią Szlaku Wodnego im. Króla Stefana Batorego (razem
z Biebrzą i Kanałem Augustowskim oraz z Wisłą i Nogatem). Ten projekt narodził się w 2007 roku, ale pra-
ce zakończyły się na powołaniu komitetu i organizowaniu spotkań na Zamku Królewskim w Warszawie.