historia 80. URODZINY BRACI EJSMONTÓW
34
wrzesień – październik – listopad 2020
Po odbyciu służby wojskowej, Piotr i Mie-
czysław, ze stopniami kapitanów żeglugi
bałtyckiej, dostali pracę na znanych polskich
jachtach. Pełnili na nich funkcje bosmanów.
Henryk Jaskuła: Rok później byłem w Ja-
starni na takim samym trzytygodniowym kur-
sie – dopiero po nim ośmieliłem się przystą-
pić do egzaminu. Piotr Ejsmont był wtedy
instruktorem w stopniu sternika morskiego.
Poznaliśmy się, ale nic razem nie wypiliśmy,
gdyż w tamtych czasach dostęp kursanta do
instruktora był trudniejszy niż chłopa do
szlachcica w XVI wieku. Ku mojemu zdzi-
wieniu, Piotruś nie nadużywał tej wyższości
klasowej, tak jak czynili to inni instruktorzy.
W 1964 roku, już ze stopniem sternika jach-
towego i po pierwszym bałtyckim rejsie na
„Syriusie”, dostałem skierowanie z rzeszow-
skiego LOK na rejs z Jastarni. Czekały tam
dwa jachty: „Generał Zaruski” i „Wielkopol-
ska”. Na „Zaruskiego” nikt wtedy nie chciał
iść. Każdy wiedział, że na tej jednostce posa-
dzą go na cały rejs do obsługi szota kliwra
i tyle z żeglarstwa. Za stołem w holu ośrod-
ka siedział Piotrek i zapisywał przybyszów.
Zrozumiałem, że mam szansę, by otrzymać
miejsce na „Wielkopolsce”. Po zakończeniu
urzędowania podszedłem do Piotra jak swój
do swego i mówię: „Piotrek, zapraszam cię
do »Zdrojowej«”. Idziemy więc w kierunku
restauracji, chwilę rozmawiamy jak starzy
znajomi, a on nagle oznajmia: „Ja nie jestem
Piotrek, tylko Mietek, ale to nie ma znacze-
nia. Z bratem się umówiliśmy, że przyjaciele
jednego są przyjaciółmi drugiego”. Te słowa
mnie ośmieliły... Po wizycie w „Zdrojowej”
zaprzyjaźniłem się z Mietkiem okrutnie, na
zabój. Opowiedział mi o planach rejsu do-
okoła świata, a ponieważ w mojej głowie też
świtały podobne marzenia, czuliśmy się jak
bracia. I wiem, że mógłbym się stać trzecim
bratem Ejsmontem, gdyż Mietek gorąco mnie
zapraszał na ten ich wymarzony rejs. Stanęło
na tym, że na razie popłyniemy razem „Wiel-
kopolską” na Bałtyk (…). Mieliśmy na po-
kładzie trzynastego załoganta – był nim pies
Mietka. Za potrzebą trzeba go było wynosić
na pokład. Szczeniak dobrze się orientował
wśród załogi: spoufalał się jedynie ze swym
panem, z kapitanem i z drugim oficerem.
Byłem u niego wysoko notowany, bo wydzie-
lałem mu porcje (…). W Ustce zaprosiłem do
restauracji kapitana i Mietka. W tym miejscu
młodym czytelnikom warto przypomnieć,
jak w narzuconym reżimie sowieckim rozwi-
jało się w Polsce żeglarstwo, sport elitarny.
W gumiakach proletariackich wkraczaliśmy
na pokłady jachtów, gdzie szybko narodziło
się twierdzenie, że po kapitanie najpierw jest
duża przerwa, potem buty kapitana, potem
kupa gnoju, a gdzieś na końcu kursant, że-
glarz czy sternik jachtowy.
Pływając po Bałtyku, bracia ani na moment
nie zapomnieli o swoich dalekomorskich pla-
nach. Niestety, komunistyczna władza pil-
nowała, by nie próbowali więcej wspólnej
ucieczki, dlatego nigdy nie mogli wypływać
w morze razem. Na dodatek odmówiono im
udziału w rejsie polskich żeglarzy dookoła
Ameryki Południowej, choć do załogi zgłosili
się z wielkimi nadziejami i jako jedni z pierw-
szych. Wyprawa na jachcie „Śmiały” (lata
1965 – 1966) trwała 459 dni. Wiodła przez
Kanał Kiloński, Anglię, Wyspy Kanaryjskie,
Cieśninę Magellana, Patagonię, Kanał Panam-
ski i ponownie przez wody Starego Kontynen-
tu. „Śmiały” odwiedził 31 portów i pokonał
22 841 mil. Wielki wyczyn pod polską bande-
rą, ale niestety bez Ejsmontów na pokładzie.
Latem 1965 roku Mieczysław i Piotr uciekli
po raz drugi. Tym razem już świadomie. Piotr
wyruszył jachtem z turystami do Kopenhagi
i tam zszedł na ląd. Mieczysław wystartował
w bałtyckich regatach, symulował chorobę
i także obrał kurs na Danię. Rodzice o uciecz-
ce synów dowiedzieli się dopiero wtedy,
gdy do domu przyszli pracownicy bezpieki.
„Powodem opuszczenia kraju jest chęć opły-
nięcia świata i uprawiania wolnej swobodnej
żeglugi, na co w ojczyźnie nie mamy szans”
– tak argumentowali swoją prośbę o azyl po-
lityczny. Dostali mieszkanie, pracę w fabryce
i zaczęli zbierać każdy grosz na własny jacht.
Po roku kupili kadłub niewielkiej jednostki
i nadali jej imię „John” (na cześć prezyden-
ta Stanów Zjednoczonych Johna Fitzgeralda
Kennedy’ego, który wielokrotnie wypowia-
dał się o potrzebie wprowadzenia wolności
w krajach bloku wschodniego).
W maju 1967 roku Ejsmontowie wyruszyli
w rejs z postanowieniem złożenia wiązan-
ki kwiatów na grobie Kennedy’ego. Na rufie
zawisła bandera Wolnych Polskich Żeglarzy,
którą sami zaprojektowali: biało-czerwona
flaga z wcięciem, błękitną obwódką i orłem
w koronie. Ale wyprawa trwała krótko, zaled-
wie 10 dni. Na Morzu Północnym jacht został
uszkodzony przez duński tankowiec. Bracia
wrócili do fabryki i znów pracowali po kil-
kanaście godzin dziennie, by jak najszybciej
zarobić na kolejną jednostkę.
Tym razem z pomocą przyszła miejscowa
Polonia, otrzymali też odszkodowanie przy-
znane przez izbę morską. W kwietniu 1968
roku zwodowali „Johna II”, a w maju wyru-
szyli z Kopenhagi do Ameryki. Bez przeszkód
pokonali Kanał Kiloński. Kolejne przystanki
Czerwiec 1969 roku. „Polonia” opuszcza Detroit.
Błogosławieństwo przed wypłynięciem z Buenos Aires.