Wrzesień - Październik 2020

**W numerze:** **SAR RATUJE MIENIE ODPŁATNIE** Jak działają nowe przepisy **ŻAGLOWIEC „KAPITAN BORCHARDT”** Pierwsza dekada pod polską banderą **80. ROCZNICA URODZIN BRACI EJSMONTÓW** Marzyciele, uciekinierzy i wolni żeglarze **MIECZÓWKĄ NA MORZE** Jacht 2020 w rejsie wzdłuż polskiego wybrzeża **IZBA POLSKIE JACHTY WKROCZYŁA NA RYNEK TARGÓW** Czy teraz pójdzie za ciosem? **BIAŁE STREFY W POLSKIM ŻEGLARSTWIE** Oswajanie pandemii w sporcie i biznesie **TES 246 VERSUS** Mały cruiser z charakterem

80. URODZINY BRACI EJSMONTÓW historia

33

www.wiatr.pl

Czarnym”, „Henryku Rutkowskim” i „Gene-

rale Zaruskim”. Równocześnie pracowali za-

robkowo jako bileterzy na dworcu kolejowym

w rodzinnym mieście. Sprzedawali bilety i że-

glowali po morzu. Jak to możliwe? Ponoć gdy

jeden pływał, drugi w tym czasie pracował za

siebie i za brata – byli przecież tak do siebie

podobni.

W 1959 roku Mietek i Piotr mieli już po 19

lat i kilka rejsów morskich na koncie. W gło-

wach rodziły im się śmiałe pomysły, by po-

płynąć dalej. Wtedy też powstał zuchwały

plan rejsu dookoła świata. Na początek sta-

rali się zorganizować samodzielną wyprawę,

choćby na Bałtyk. Ale na drodze wyrastały

przeszkody: przepisy, ograniczenia, zakazy

i nakazy – zwykła szara komunistyczna rze-

czywistość. Ejsmontowie łatwo się jednak nie

poddawali. Pisali listy. Odwiedzali różne in-

stytucje. W odpowiedzi często słyszeli, że są

za młodzi.

Pod koniec sierpnia 1959 roku, zdetermi-

nowani zapakowali worki i wyruszyli do

Szczecina, gdzie w sobie tylko wiadomy

sposób pożyczyli „Powiew”, sześciometro-

wą mieczówkę, którą wypłynęli na podbój

Bałtyku. Do dziś nie wiadomo, w jaki spo-

sób ominęli patrole morskie. Później sami

przyznali, że nie było to zbyt rozważne. Ale

przecież tak bardzo chcieli żeglować. W ru-

bryce „Cel wyprawy” napisali: „Rejs prób-

ny przed wyprawą przez Atlantyk”. Wyszli

w morze mimo ostrzeżenia sztormowego.

Później tak opisywali to, co przeżyli: „Pły-

nęliśmy pod wiatr na mocno zrefowanym

foku i grocie. Płynęliśmy jak upiór bez świa-

teł. Bałtyk się srożył. Dmuchało z siłą 6, 7

stopni. Co pół godziny wylewaliśmy z jach-

tu około 30 wiader wody. Trzymaliśmy kurs

na północ, planując dotarcie do Kopenhagi.

Piekielny szkwał chciał koniecznie wywró-

cić naszą jolkę”.

Mimo dużej fali, sporego wiatru i groźnych

szkwałów, dotarli do Rønne na Bornholmie.

Na miejscu wzbudzili zdziwienie i podziw,

że taką łupinką ośmielili się pokonać Bałtyk

jesienną burzliwą nocą. Wprawili też w po-

płoch pracowników konsulatu PRL. Bo wła-

śnie do nich zgłosili się po żywność. Zapew-

niali przy tym, że nie chcą żadnego azylu,

a po skończonym rejsie na pewno powrócą do

kraju. Przedstawiciele duńskich władz odsta-

wili ich do polskiej ambasady w Kopenhadze,

skąd zostali deportowani do kraju i na kilka

miesięcy trafili do więzienia w Goleniowie.

Oskarżono ich o nielegalne przekroczenie

granicy i uprowadzenie jachtu. Na proces

czekali w osobnych celach. Prokurator żądał

dla bliźniaków po pięć lat więzienia. Obrońca

z kolei prosił o umorzenie sprawy, powołując

się na znikomą społeczną szkodliwość czynu.

Bracia budzili sympatię – nawet ówczesny

sekretarz ambasady PRL w Kopenhadze

napisał list do obrońcy: „Co do Ejsmontów,

podzielam pogląd, że tym chłopcom trzeba

pomóc. To są fanatycy morza, którzy na tej

skorupie chcieli płynąć przez Atlantyk. Pod-

kreślali wielokrotnie, że nie chcą azylu, a tyl-

ko prowiantu na dalszą drogę”.

Adwokat w swej mowie mówił o wyczynie

sportowym, szlachetnych pobudkach, który-

mi się kierowali w swej chęci poznania świa-

ta, a także o miłości, czy wręcz o namiętno-

ści do żeglarstwa. Te słowa sprawiły, że sąd

umorzył dochodzenie i zwrócił chłopcom

wolność, razem z prawami żeglarskimi. Nie-

stety, ówczesny PZŻ zaraz im te odzyskane

uprawnienia ponownie zabrał... Czekała ich

teraz służba wojskowa. Cieszyli się, gdyż

otrzymali przydział do Marynarki Wojennej,

co oznaczało, że znów będą na morzu.

Henryk Jaskuła: Znałem ich obu. Po raz

pierwszy zobaczyłem Ejsmontów w jadalni

ośrodka LOK w Jastarni latem 1962 roku.

Byłem tam na pierwszym kursie żeglarskim

na stopień sternika jachtowego. Bracia, po-

dobni do siebie jak dwie krople wody, poja-

wili się w mundurach „marwoju”, z jedną

belką na ramieniu. Wyglądali na bardzo

zadowolonych z życia. Już wtedy otoczeni

byli legendą. Opowiadano o tym, jak wyszli

na Bałtyk bez odprawy granicznej i dotarli

na Bornholm. Po prostu popłynęli z Zalewu

Szczecińskiego w biały dzień. Strażnicy za-

pewne grali wtedy w karty. Mietek i Piotr

wzięli na drogę bochenek chleba, dwie kon-

serwy i trochę wody.

Kopenhaga, rok 1967. Bracia Ejsmontowie na jachcie „John I”.

Kompas na „Wielkopolsce” czasem wymagał naprawy.

Fot. Henryk Jaskuła

Made with Publuu - flipbook maker