80. URODZINY BRACI EJSMONTÓW historia
35
www.wiatr.pl
to Cherbourg, Plymouth, porty hiszpańskie,
portugalskie i wreszcie Wyspy Kanaryjskie,
gdzie czekali aż do października na lepsze wa-
runki do pokonania Atlantyku. Rejs relacjono-
wało radio Wolna Europa, do którego bracia
wysyłali listy z kolejnych portów. „Bardzo
dziękujemy za życzenia pomyślnych wiatrów
na Atlantyku i mamy nadzieję, że Bóg i Nep-
tun będą nam łaskawi” – pisali.
Na oceaniczną trasę pasatową wyruszyli 20
października. Rejs na karaibską wyspę Anti-
gua trwał 34 dni, pokonali 2800 mil. „John II”,
maleństwo bez silnika, był tamtego roku naj-
mniejszym jachtem, który przepłynął Atlan-
tyk. W drodze do Ameryki zaliczyli trzydnio-
wy sztorm w rejonie Kuby. Stracili prowiant.
Aż wreszcie 24 grudnia 1968 roku dotarli do
Miami na Florydzie.
Przybycie Ejsmontów do USA było sporym
wydarzeniem. Bracia spotkali się z senatorem
Edwardem Kennedym, przyjęli zaproszenie
do kongresu, gdzie właśnie witano astro-
nautów z misji „Apollo-8”, złożyli wiązankę
biało-czerwonych kwiatów na grobie zamor-
dowanego Kennedy’ego, gościli w domach
polskich rodzin w Waszyngtonie, Nowym
Jorku i Chicago, a ich „John II” trafił do mu-
zeum w mieście Częstochowa pod Filadelfią.
„Ejsmontowie to potężny kapitał działający
na wyobraźnię młodych pokoleń na obczyź-
nie” – mówił Henryk Wyszyński, ówczesny
dyrektor Polsko-Amerykańskiego Komitetu
Emigracyjnego.
Sukces podróży przez Atlantyk sprawił, że
bracia wrócili do realizacji największego ma-
rzenia – opłynięcia kuli ziemskiej. Zaczęli
zbierać fundusze na nowy jacht. Pomogła im
mieszkająca w Detroit ciotka Emilia Markie-
wicz-Marks. Dzięki niej Ejsmontom udało się
wyposażyć jacht nazwany „Polonia”. Ich tra-
sa miała prowadzić na wschód: przez Wyspy
Kanaryjskie, Kapsztad w RPA, Australię, Pa-
cyfik i wokół Hornu. Pierwsze 3360 mil z No-
wego Jorku do Las Palmas pokonali w 31 dni
i 12 godzin, właściwie bez większych przygód.
Przez północny i środkowy Atlantyk „Polo-
nia” płynęła ze średnią prędkością 110 mil na
dobę. Po tygodniowej przerwie, drobnych re-
montach i uzupełnieniu prowiantu, wyruszyli
z Las Palmas w stronę południowej Afryki.
Niestety, tym razem ocean okazał się mniej
łaskawy. Potężna sztormowa fala uszkodziła
jacht. Większość prowiantu zamokła, więc
musieli zmienić plany. Zamiast wokół Afryki,
popłynęli w stronę Brazylii. W Rio de Janeiro
wylądowali bez pieniędzy, a naprawa jachtu
zajęła im dwa miesiące. O wyprawie bliźnia-
ków zrobiło się głośno w argentyńskich me-
diach. Specjalne audycje przygotowało radio
Wolna Europa. Rejsem ekscytowała się Polo-
nia w obu Amerykach. Być może dlatego, za-
miast czekać na sprzyjającą pogodę na lądzie
(by minął okres huraganów i otworzyła się
droga w stronę Australii), bracia postanowili
opłynąć Horn. W ostatnim liście do domu pi-
sali: „Kochani rodzice – już za tydzień opusz-
czamy Buenos Aires. Akurat w święta Bożego
Narodzenia będziemy pośród lodów południa
na przylądku Horn. Jest to najlepszy czas na
takie przejście. Przygotowujemy się do tego
bardzo solidnie i bardzo poważnie”.
W Buenos Aires dosiadł się do nich Wojtek
Dąbrowski (miał im towarzyszyć tylko do
chilijskiego portu Punta Arenas w Cieśninie
Magellana). Wyruszyli w listopadzie 1969
roku. Planowali atak na Horn, którego nikt
wcześniej nie opłynął tak niewielką łódką. „To
byłby rekord świata, gdyby tak małym jachtem
udało się pokonać to przejście” – komentowa-
no w polonijnej prasie. Jacht był rzeczywiście
nieduży: niespełna siedem metrów długości,
dwa metry szerokości – po prostu łupinka. Nie
wiadomo, czy w ogóle nadawał się do takiej
wyprawy. Była to, co prawda, typowa morska
jednostka zbudowana z nowoczesnych jak na
owe czasy materiałów, ale jak pisał kapitan
„Otago” Zdzisław Pieńkawa – najsłabszą stro-
ną wyprawy był właśnie jacht, przeznaczony
raczej do żeglugi po osłoniętych wodach. Nie
mógł się przeciwstawić rozszalałym wodom
południa. Co prawda, wyposażenie nawiga-
cyjne, ratunkowe i sygnalizacyjne „Polonii”
odpowiadało ówczesnym przepisom mor-
skim, jednak Ejsmontowie zamierzali opłynąć
najniebezpieczniejszy z przylądków, obszar
nieustannie przesuwających się niżów, gdzie
przez większą część roku wieją silne wiatry,
a pędzące masy wody wypiętrzają się i tworzą
olbrzymie fale. Bliźniacy i Wojtek Dąbrowski
nie dotarli nawet w rejon Cieśniny Magellana.
Zaginęli na Atlantyku – gdzieś między Puerto
Deseado a Rio Gallegos w argentyńskiej pro-
wincji Santa Cruz.
Henryk Jaskuła: W 1973 roku spotkałem
w Buenos Aires ludzi, którzy znali braci
Ejsmontów. Znali również rodzinę Wojtka
Dąbrowskiego, urodzonego w Anglii, który
wypłynął z nimi w ostatni rejs z zamiarem do-
tarcia do Punta Arenas na zachodzie Cieśniny
Magellana. Rodzice Wojtka zaopatrzyli jacht
„Polonia” w radiostację. Odradzano mi wizy-
tę u nich. Matka Wojtka była na granicy obłę-
du, nie wierząc, że jej syn mógł zginąć. Przed
moim rejsem dookoła świata siostra Mietka
i Piotra była u mnie w Gdyni na „Darze Prze-
myśla”. Przyniosła małe pudełko z wieńcem
i poprosiła, bym wrzucił go do oceanu gdzieś
tam, gdzie bliźniacy mogli zginąć. Była wtedy
dziesiąta rocznica zaginięcia jachtu „Polo-
nia”. Będąc na południowym Atlantyku, wrzu-
ciłem wieniec do morza i opuściłem banderę
do połowy masztu. Całe popołudnie tego dnia
było smutne, pełne wspomnień i zadumy. Tak
bardzo było ich żal. Po latach ciągle ich wi-
dzę, wciąż ich wspominam i myślę, że byli to
najlepsi polscy żeglarze, z rodzaju tych, któ-
rym nie chodzi o sławę, ale o radość i szczę-
ście związane z życiem na morzu.
W czasach PRL o istnieniu wolnych żegla-
rzy z Węgorzewa wiedzieli jedynie rodzina,
przyjaciele i niewielka grupa osób związanych
ze środowiskiem żeglarskim. Co prawda, w ro-
dzinnym mieście braci już w latach 70. zaczęto
organizować regaty poświęcone ich pamięci,
ale ze względu na cenzurę nazywano je Rega-
tami Babiego Lata. Po 1989 roku mama Mietka
i Piotra doczekała chwili, gdy jej synów przesta-
no uważać za zdrajców ojczyzny i jedną z ulic
w Węgorzewie nazwano ich imieniem.
Katarzyna Skorska
Wspomnienia Henryka Jaskuły pochodzą z listu,
który kapitan nadesłał do redakcji magazynu
„Wiatr” w listopadzie 2014 roku.
…także Mietek Ejsmont.
Fot. Henryk Jaskuła (2)
Rok 1964. Wszyscy chcieli wtedy pływać na „Wielkopolsce”…