WYdarzeNIA PERYSKOP
23
www.wiatr.pl
ją się tu trwać od tysięcy lat – nienaruszone
przez człowieka. Ponad tydzień pływaliśmy
wokół wysp archipelagu, bez zasięgu telefonii
komórkowej, bez jakichkolwiek oznak cywi-
lizacji i bez kontaktu z resztą świata. Mogli-
śmy się nacieszyć ciszą, jakiej doświadczyć
można tylko w tak odległych zakątkach.
Sterowanie było głównie domeną Darka, któ-
ry nawet kilka godzin dziennie spędzał przy
sterze. Gdy pojawialiśmy się na pokładzie, nasi
towarzysze od razu zaczynali nam opisywać
widoki. Dzięki nim mogliśmy się nacieszyć
obrazami, które wielu z was może zobaczyc na
zdjęciach.
W przepięknej zatoce Olla mogłam innymi
zmysłami poznawać odwiedzane miejsca.
Zapach i konsystencja torfów, po których
spacerowaliśmy koło lodowców. Roślinność,
która mimo rozpoczynającej się zimy wciąż
była zielona, miała zapach, kształt i konsy-
stencję. Dźwięki łamanych muszli, wyrzuca-
nych przez ocean. Bogata w dźwięki fauna:
kondory olbrzymie, kormorany, pingwiny
magellańskie, delfiny, wieloryby, czy lwy
morskie, które w wydawanych odgłosach
przypominały mi cielęta. Niezapomniane
były też mijane lodowce. Lód skruszony do
napoju podczas jednego z postojów smako-
wał wybornie.
Muszę też wspomnieć o innych przyjem-
nościach, które spotykały nas na pokładzie.
Były pokazy filmów, a pewnego dnia uda-
ło się nawet obejrzeć Teatr Telewizji. Były
wspólne posiłki, których podstawę stanowiła
tzw. pasza, czyli owsianka z dużą ilością orze-
chów i świeżych owoców. Na kolację serwo-
wano argentyńską wołowinę. Koledzy z załogi
przygotowywali ją fantastycznie, prześcigając
się w pomysłach na danie dnia. Byli też tacy,
którzy w swym menu mieli przede wszystkim
słodycze. Osoby odpowiedzialne na „Selmie”
za zaopatrzenie, były o tym dobrze poinfor-
mowane, bo słodkości nie brakowało nam do
ostatniego dnia. Smak dulce de leche (słodka
masa krówkowa) zapamiętam na zawsze.
Zarówno w Chile (Puerto Williams), jak
i w Argentynie (Ushuaia i Buenos Aires), ludzie
okazywali zainteresowanie naszym rejsem,
szczególnie gdy słyszeli, że w załodze są oso-
by niewidome. W Puerto Williams poznali-
śmy gubernatora wyspy Navarino i spędzili-
śmy z nim wieczór na rozmowach. Z Uschuaia
zapamiętam przede wszystkim sprzedawcę ze
sklepu z pamiątkami oraz taksówkarza, który
słysząc skąd jesteśmy, przekonywał nas, że
mieszkańcy Katowic nie przepadają za tymi
z Sosnowca... W ostatnich dniach wyprawy
trafiliśmy w Buenos Aires do domu otwarte-
go dla każdego załoganta z „Selmy”, czyli pod
dach przesympatycznej Celine i jej polskiego
męża Janusza Ptaka.
Zwiedzanie Buenos Aires ograniczyliśmy
do oglądania miasta z lotu ptaka, spaceru uli-
cami i bulwarami wzdłuż basenu portowe-
go, zakupów na najbardziej handlowej ulicy
oraz przyjęcia zorganizowanego u naszych
gospodarzy z okazji ich rocznicy ślubu. Tak,
było też tango. Mimo sprzeciwu niektórych
kolegów, odtańczyłam je z parą Argentyń-
czyków. Kolejne marzenie spełnione...
Choć od naszego rejsu minęło już sporo
czasu, pozostał do odegrania jeszcze jeden
akord – trwają przygotowania do nagrania
audiobooka opowiadającego o projekcie
„Zobaczyć Horn”. Chcemy w ten sposób
podzielić się wspomnieniami i przeżycia-
mi, które przywieźliśmy z przylądka i Zie-
mi Ognistej. Wierzymy, że audiobook trafi
także do niewidomych i słabowidzących,
by pokazać im, że marzenia się spełniają,
a największą siłę sprawczą mają pozytywne
myślenie i działanie.
Bardzo dziękuję za to, że mogłam być peł-
nosprawnym i pełnoprawnym uczestnikiem
rejsu, który był nieśmiałym marzeniem nie-
widomej dziewczyny. Ufam, że ta wyprawa
nie była ostatnim moim żeglarskim prze-
życiem i przed nami jeszcze niejeden Horn
na horyzoncie. Gorąco was zachęcam do
śledzenia newsów ze Śląskiego Yacht Clubu
oraz do odwiedzania klubowej strony www.
syc.com.pl.
Justyna „Ola” Kucińska
Jęzory lodowców wpadają wprost do morza.
Gdy wychodzi słońce i cichnie wiatr, więcej czasu można spędzać na pokładzie.
„Selma Expeditions” jest bardzo przyjaznym i bezpiecznym jachtem, z komfortowo urządzonym wnętrzem.