PERYSKOP WYdarzeNIA
22
kwiecień – maj 2020
wyznaczał starannie rozpisany grafik. Wachty
były jednoosobowe. Jedynie Darek i ja wy-
chodziliśmy na pokład w towarzystwie dru-
giej osoby. To oczywiste, bo trudno by osoba
niewidoma wykonała wszystko, co powinna.
Mimo naszego doświadczenia i najszczer-
szych chęci, w tych warunkach potrzebowali-
śmy przy sobie kogoś z okiem.
Z Puerto Williams obraliśmy kurs na Puer-
to Toro (wschodni kraniec wyspy Navarino).
To najdalej na południe wysunięta osada. Jej
mieszkańcy żyją głównie z połowów. Nasz ka-
pitan zakupił wiadro krabów za cztery paczki
papierosów – później, w trakcie rejsu, trafiały
na nasz stół.
Z Puerto Toro wyruszyliśmy na upragnio-
ny Horn. Część załogi liczyła, że opłynięcie
przylądka będzie ekstremalnym wydarze-
niem, a pogoda da nam solidnie w kość.
Wstępne prognozy zapowiadały jednak bar-
dzo dobre warunki. Rozmawialiśmy nawet
o możliwym zejściu na ponton i lądowaniu
na skalistym brzegu. Ostatecznie przywiało,
pobujało „Selmą”, a u niektórych pojawiła się
choroba morska.
We wtorek około 16.00 na jachcie nastąpi-
ło niesamowite poruszenie. Wszyscy zaczęli
biegać, ubierać się, łapać aparaty fotograficz-
ne i wyłaniać się spod pokładu, by zobaczyć
i uwiecznić to, na co tak długo czekaliśmy –
Horn. Silny wiatr dość szybko wygonił pod
pokład tych, którzy nie mieli wachty. „Selma”
opłynęła przylądek, a później znów obrała
kurs na Puerto Williams.
Doba, w czasie której opływaliśmy Horn,
była dla mnie, a także widzącego kolegi Piotr-
ka, z którym miałam wachtę, najbardziej eks-
tremalna. Byliśmy na pokładzie cztery godzi-
ny w dzień, a później jeszcze cztery w nocy.
Mogliśmy pożeglować, nacieszyć się nawiga-
cją i sterowaniem rozbujaną „Selmą”. Jednak
ta doba zmogła mnie okrutnie, więc koledzy
pozwolili mi odespać i zregenerować siły – na
moją ostatnią nocną wachtę nie wstałam z koi.
Przyznaję, że czułam mały niedosyt. Mam
oczywiście ogromną satysfakcję i jestem dum-
na, że razem z Darkiem, jako pierwsi niewido-
mi żeglarze opłynęliśmy Horn. Jednak trwa-
ło to trochę zbyt krótko – tyle przygotowań
i oczekiwań, a później wszystko zajęło zaled-
wie trzy dni. Być może mój niedosyt wynikał
z tego, że dopadło mnie skrajne zmęczenie.
Opłynęłam Horn, ale nie wiem, czy go poko-
nałam. Trochę żałuję, że nie mogliśmy spędzić
więcej czasu w tym niezwykłym miejscu.
Po opłynięciu przylądka i kolejnej odprawie
w Puerto Williams, rozpoczęliśmy dalszą że-
glugę po wodach Ziemi Ognistej. Tu czekała
nas jeszcze większa przygoda: kanał Beagle
i przepiękne zakątki. Ziemia Ognista zosta-
nie w mej pamięci jako surowy, przepiękny,
nieskażony przez cywilizację, kawałek świa-
ta. Fiordy i lodowce schodzą do wody mię-
dzy ośnieżonymi szczytami. Skały stanowią
labirynt, w którym żeglarze musza zachować
szczególną ostrożność. Fauna i flora wyda-
W pełnym rynsztunku. Południowe wody zaczynają pokazywać pazur.
„Ola” na zmywaku.