morze rozmowa
20
kwiecień – maj 2019
Czy uczestników konkursu traktowano
w sposób szczególny?
Brali udział w wachtach i normalnym ży-
ciu statkowej społeczności, ale nie musieli
uczestniczyć w zajęciach teoretycznych.
Ponadto ich pobyt na żaglowcu był krótszy
– podczas rejsu było pięć wymian studen-
tów i aż osiem laureatów konkursu. Prawie
wszyscy laureaci świetnie się wpisali w ży-
cie żaglowca. Zdarzały się jedynie poje-
dyncze incydenty – dotyczyły osób, które
nie potrafiły się dostosować i chyba sądzi-
ły, że wygrały na loterii jakąś wycieczkę.
Jak wyglądało codzienne życie załogi?
Może opowiem na przykładzie pierwszej
wachty. Godziny służby były stałe: od połu-
dnia do 16.00 oraz od północy do 4.00 rano.
Ten czas wypełniały nam prace pokładowe.
Wstawaliśmy przed północą na tak zwaną
dojadkę. Później wachta, następnie wolne
do godz. 7.00 (można było pójść spać). Klar,
śniadanie o 7.30, stawianie bandery i w tym
samym czasie spotkanie z komendantem.
Później wreszcie wolne – aż do obiadu o 11.30.
Po posiłku kolejna wachta do 16.00. Po tej
zmianie mogliśmy iść spać do kolacji o 17.30
lub aż do północy, czyli do kolejnej wachty.
Oczywiście było też wspólne obieranie ziem-
niaków, cała pierwsza wachta zasiadała do
tej czynności każdej nocy. Co trzy dni mie-
liśmy jeszcze wachtę dobową, podczas której
zajmowaliśmy się pracami gospodarczymi.
Pracowaliśmy niezależnie od tego, czy statek
płynął, czy stał w porcie.
Co było dla ciebie najtrudniejsze?
Z pewnością brak prywatności, koniecz-
ność obcowania z dużą liczbą ludzi 24 go-
dziny na dobę, na powierzchni 100-metro-
wego żaglowca. Nie możesz się wyłączyć
i nie masz czasu tylko dla siebie. Cały czas
coś się dzieje – możesz się poczuć, jak w za-
mkniętej puszce. Do tego rozłąka z rodziną
i poczucie pewnej utraty więzi z najbliższy-
mi. Tak długi pobyt poza domem był trudny,
ponieważ moja rodzina jest ze sobą bardzo
zżyta. Mieliśmy okazjonalny kontakt przez
telefon satelitarny, czasem przez internet, ale
to nie mogło zastąpić normalnych rodzin-
nych kontaktów. Prawie rok przeżyliśmy
osobno. Ale paradoksalnie w pewien sposób
nasza rozłąka wpłynęła na umocnienie wię-
zi. Dlatego tak ważne było dla mnie spotka-
nie ze starszą siostrą w Singapurze, a później
z rodzicami i młodszymi siostrami w San
Francisco i Los Angeles w okresie świąt Bo-
żego Narodzenia.
Komendant statku dał mi pozwolenie,
dzięki któremu mogłam spędzić ponad
dwie doby z rodziną, bez powrotu na sta-
tek wieczorem – to było coś wspaniałego.
Dużą wagę miały dla mnie listy od rodziny.
Przez 10 miesięcy sporo się ich nazbierało.
Skrzętnie je zbierałam – już dziś są niezwy-
kle cenne, a przecież ich wartość sentymen-
talna jeszcze wzrośnie, bo są świadectwem
czasu, w którym powstawały i zapisem
emocji związanych z tymi wydarzeniami.
Sama też napisałam sporo listów. W dobie
internetu to trochę niedzisiejsze, ale pisanie
sprawiało mi dużo radości. Miałam świa-
domość, że rodzina dostanie tekst napisa-
ny przeze mnie, odręcznie. To tak, jakby
cząstka mnie do nich pojechała. Tak samo
było z listami od nich. Dzięki nim miałam
poczucie, jakby w jakiś sposób byli ze mną.
Co najmocniej cię zaskoczyło podczas
rejsu?
To był mój siódmy żaglowiec, więc by-
łam mentalnie dość dobrze przygotowa-
na. W rejsie zaskoczyła mnie spora liczba
osób nadzorujących różne działania na po-
kładzie. Zaobserwowałam, że ten system
działa. Zaskoczyło mnie także to, że wie-
lu studentów nie miało doświadczenia że-
glarskiego, nie mieli też za sobą dłuższych
morskich rejsów. Natomiast większość
laureatów konkursu Rejsu Niepodległości
to żeglarze z pewnym przygotowaniem
merytorycznym.
Miałaś czas na zwiedzanie?
Miałam, ale różnie to wyglądało. Jeśli wy-
padała wachta dobowa, musieliśmy pozostać
na statku. Największym rozczarowaniem był
pobyt w Acapulco – na lądzie spędziłam tam
zaledwie 6 godzin, głównie w autokarze kon-
wojowanym do kilku miejscowych atrakcji.
W Panamie, gdzie mieliśmy najdłuższy po-
stój, spędziliśmy przy kei cały tydzień. Ale
na lądzie byłam tylko półtora dnia. Mieliśmy
tam najwięcej obowiązków: oficjalne spotka-
nia, bankiety, wizyty gości. Wszystko fajnie
wypadło, ale solidnie się napracowaliśmy.
Nie uczestniczyłam też w wielu spotkaniach
podczas Światowych Dni Młodzieży, bo mie-
liśmy wtedy obowiązki związane z pobytem
statku w porcie.
Co jest najtrudniejsze po powrocie do
normalnego życia?
Trudno tak od razu przestawić się na
tryb lądowy. Minął niespełna tydzień od
zejścia na ląd (rozmowę przeprowadzo-
no 3 kwietnia) i wciąż myślami jestem na
statku. Pierwsze wrażenie po zejściu na
ląd? Spostrzegasz, że tu też toczy się nor-
malne życie... Wstaję wcześnie rano, bo
zegar biologiczny wciąż się nie przestawił.
Chętnie gotuję obiady i przebywam z ro-
dzicami. Czasem mi się wydaje, że chcę
nadrobić ten rok. Oczywiście nie był to
czas stracony, ale jednak pewne rodzin-
ne wydarzenia bezpowrotnie mi uciekły.
Ciekawym doświadczeniem był pierwszy
spacer z rodziną – czas zupełnego relaksu,
rozmów o wszystkim i o niczym, po pro-
stu byliśmy razem. Rozmawialiśmy i niby
„Dar Młodzieży” przy kei w Los Angeles.
Fot. Agnieszka Dydycz
Załoga „Daru” pracuje na rejach.