Czerwiec - Lipiec 2020

**W numerze:** WSZYSTKO ZA ŻYCIE Niezwykłe losy Ludka Mączki i jachtu „Maria” JACHT FILM W SIECI Filmy żeglarskie w internecie ZALEW WIŚLANY Na wschód od przekopu mierzei ŻEGLARSKI MUNDIAL Walka narodowych teamów w SSL Gold Cup KLASA LASER Nowy sprzęt i nowy podział rynku

36

czerwiec – lipiec – sierpień 2020

Pierwszy rejs miał trwać trzy lata, a wy-

dłużył się aż do lat 11.

Ludek wyliczył, że na taką właśnie ekspedy-

cję wystarczy mu pieniędzy. Jego rachuby były

precyzyjne. Gdy dopłynął do Australii, był bez

grosza przy duszy. Zatrudnił się jako pomocnik

spawacza – w ogromnym upale czyścił rury

z rdzy. Męczarnia, ale musiał to przetrwać.

Wcześniej, w Auckland w Nowej Zelandii,

pracował przy rozładunku bananów. Najlepszą

fuchę miał, jak sam mawiał, na Tasmanii, gdzie

pracował przy konserwacji zieleni miejskiej. Po

latach opowiadał, że chodził niespiesznie po

parkach, przyglądał się przyrodzie i zewsząd

słyszał, by się nie przepracowywał.

Jak na pokład trafiali znajomi Ludka?

Jeszcze przed rejsem zapraszał przyjaciół,

oferując im miejsce na jachcie. Z takiej pro-

pozycji skorzystałem dwukrotnie – w latach

1973-1974 oraz 1983-1984. Oprócz mnie, byli

jeszcze koledzy klubowi, Andrzej Marczak,

Antoni Jerzy Pisz, Kazimierz Jasica, Bogdan

Zahajkiewicz, Jurek Boehm, Tadek Pośpiech,

Marek Kowalski i wielu innych. Także David

Walsh, uczestnik rejsu Władysława Wagnera

na „Zjawie III” w 1939 roku.

Głośną historią była zmiana trasy w RPA. Po

rejsie przez Ocean Indyjski, z Australii do Afry-

ki, Ludek zapytał Jurka Boehma: „Co chciałbyś

jeszcze zobaczyć?”. Ten odpowiedział: „Nie

widziałem Wielkiej Rafy Koralowej”. A Ludek

na to: „To w takim razie zawracamy i płyniemy

na wschód”. Później mówił, że właśnie wtedy

poczuł się prawdziwie wolnym człowiekiem,

decydującym o dalszej podróży wyłącznie we-

dług własnych kaprysów.

Jak doszło do waszej współpracy z Janu-

szem Kurbielem?

Podczas mojego drugiego rejsu na „Marii”,

wyszliśmy z Montevideo w Urugwaju i płynę-

liśmy na północ. Ponieważ w Kanadzie miała

się odbyć Operacja Żagiel 1984, Ludek posta-

nowił dołączyć do flotylli, licząc na łaskaw-

sze warunki podczas ubiegania się o wizę.

W tym czasie skontaktował się z nami Janusz

i przesłał swoją ofertę w liście adresowanym

na poste restante w Gujanie Francuskiej. Była

to konkretna propozycja dołączenia do rejsu

przez Przejście Północno-Zachodnie i Ludek

od razu zdecydował, że płyniemy do Francji,

gdzie kurbielowa łódka już czekała.

Ludek był przyzwyczajony do tropików.

Jak znosił warunki lodowe?

Znacznie lepiej ode mnie. Był wytrzymały

i nie narzekał. Skoro są lody, to musi być zim-

no – z łatwością się przystosowywał do zasta-

nych warunków.

Czy po rejsie przez Przejście Północno-Za-

chodnie wrócił jeszcze na pokład „Marii”?

W 1991 roku przypłynął do Polski na Sa-

iling Jamboree organizowane przez Andrzeja

Piotrowskiego. Później popłynął do Nowej

Zelandii, przez Cieśninę Magellana. Tam mu-

siał zejść z jachtu z powodów zdrowotnych.

Rejs dokończył Maciej Krzeptowski. Ludek

wierzył, że na „Marię” jeszcze wróci, ale stan

jego zdrowia bardzo się pogorszył. Przeszedł

kilka operacji ortopedycznych i miał kłopoty

z chodzeniem. Niestety, w żaden dłuższy rejs

na „Marii” już nie popłynął.

Czy miał jakieś wady?

Chyba nie... Niektórym mogło jedynie prze-

szkadzać to, że nie przywiązywał zbyt dużej

wagi do higieny i lubił czosnek. Ale to drobiazgi.

Gdy był młody, chyba zbytnio nie szanował swe-

go zdrowia. Organizm miał silny, więc wszystko

uchodziło mu płazem. Od pobytu w Argentynie

uwielbiał yerba mate. Twierdził, że przywraca

mu siły. Podobnie, jak wytrawne czerwone wino.

Przy winie snuł opowieści, a gawędziarzem był

znakomitym. Podczas naszych rejsów w każdej

nowej marinie czy na kotwicowisku wsiadał na

bączek i odwiedzał sąsiednie jachty. Nazajutrz

znał wszystkich i wszyscy znali jego – wymie-

niał się książkami, informacjami, plotkami.

Przesiadywał tu i ówdzie, bo lubił towarzystwo

i włóczęgę. Jego pasją było też czytanie. Po pro-

stu połykał książki. Nie tylko polskie, ale też

angielskie, hiszpańskie, francuskie, a pod koniec

życia nawet portugalskie. Niektóre fragmenty

prozy i poezji cytował z głowy. Takim właśnie

zachowam go w pamięci.

Rozmawiał Marek Słodownik

Made with Publuu - flipbook maker