historia Życie i jacht ludomira mączki
30
czerwiec – lipiec – sierpień 2020
łynna „Maria” Ludomira Mączki, któ-
ra dwa razy opłynęła świat, po
latach starań została uratowana
od zniszczenia i zapomnienia. Miłośnicy że-
glarskiej historii i przyjaciele Ludka, przez kil-
kanaście lat przechowywali łódź pod dachem,
remontowali, porządkowali jej sytuację praw-
ną, zmagali się z naprawami instalacji i silnika,
aż w końcu jednostka zyskała nowego armato-
ra, oddanego opiekuna oraz zaangażowanych
w prace członków maszoperii. To sprawiło,
że wszystkie pilnie zadania wreszcie udało się
zrealizować. Tegoroczny sezon będzie pierw-
szym od 17 lat, w którym „Maria” wyruszy nie
tylko na najbliższe szczecińskie wody, ale także
na morze – lśniąca, pod pełnymi żaglami, w do-
brych rękach...
Ta historia nie miałaby szczęśliwego za-
kończenia, gdyby nie rodzina Kocewiczów
z Campingu Marina. To właśnie tutaj, przy
Przestrzennej 23, „Ludojad” trzymał swą łódź,
przesiadywał w tawernie, bawił zebranych
opowieściami z morza i mieszkał w jednym
z domków kempingowych użyczonym przez
gospodarzy. Kiedy odszedł, pozostawił po so-
bie jedyną rzecz, jaką miał – łódkę. Bo Ludek
prowadził życie prawdziwego morskiego mni-
cha (W Bractwie Wybrzeża nadano mu imię
Monje del Mar). Nie miał rodziny, domu, ani
nawet małego mieszkania. Nie dbał o strój i nie
myślał o tym, co przyjdzie mu zjeść na kolejny
posiłek. Chciał się jedynie włóczyć po świecie
na swym wymarzonym jachcie. Tylko tyle i aż
tyle. Dlatego gdy „Maria” przez lata czekała
w marinie na lepsze czasy, w porcie nikt nie
pytał, kto zapłaci za hangarowanie, za prąd,
wodowania, stawianie masztów i roboty wy-
konywane przez miejscowych pracowników.
Nikt nie pytał, bo chodziło o jednostkę wyjąt-
kową – małą łódź z wielką historią.
Przed śmiercią Ludek zapisał jacht Bolkowi
Kornelukowi, przyjacielowi z Kanady, u które-
go długo zamieszkiwał i dzięki któremu mógł
za oceanem walczyć o zdrowie i leczyć kręgo-
słup. Bolek nie był jednak gotów, by solidnie
zająć się „Marią” – wciąż przebywał bowiem
za wielka wodą. Kiedy od czasu do czasu wpa-
dał nad Małe Dąbie, zakres niezbędnych prac
zdawał się go przerastać. Po śmierci Kornelu-
ka, jachtem dysponowała jego małżonka Anna.
By ratować łódź, zgodziła się ją sprzedać. No-
wym armatorem zostało Zachodniopomorskie
Stowarzyszenie Dziedzictwo Morza. Jednost-
ka pozostała na terenie Campingu Marina, pod
opieką rodziny Kocewiczów i Włodzimierza
Przysieckiego (Włodek dbał również o stan
techniczny żaglowca „Olander”, niestety zmarł
w styczniu tego roku). W dzieło ratowania
„Marii” włączył się również Paweł Ryżewski,
szef firmy CMS (farbyjachtowe.pl). Najpierw
przekazywał pro bono niezbędne podkłady,
farby i lakiery. Później zaczął coraz częściej się
pojawiać na przystani Campingu Marina, by
doglądać prowadzonych prac i doradzać wyko-
nawcom. W końcu zgodził się przejąć łódź pod
swoje skrzydła.
– Wiosną ubiegłego roku Ola Kocewicz
pokazała mi kontener z osprzętem „Marii”.
To był prawdziwy galimatias. Bakista pełna
jachtowych różności. Prawie dwa miesiące
układaliśmy te żeglarskie puzzle, dopasowu-
jąc poszczególne elementy do odpowiednich
miejsc na pokładzie – opowiada Paweł. – Póź-
niej, po wodowaniu, pojawiły się problemy
z silnikiem. Okazało się, że poprzednia ekipa
remontowa założyła zbyt gruby wał. Były też
kłopoty ze sprzęgłem. Znów musieliśmy wy-
„Maria” Ludka Mączki. Mała łódź
z wielką historią wraca na morze
„Maria” przy kei Campingu Marina.
Fot. Krzysztof Olejnik